Method feeder.
Wszyscy mówią, że szczęśliwy, świeżo upieczony tata musi odłożyć sprzęt do szafy i czekać aż sytuacja w domu zostanie opanowana. Ja mam inne zdanie na ten temat. I dlatego postanowiłem opisać jeden z moich pierwszych wypadów nad wodę zaraz po narodzinach mojego kochanego synka. Był początek maja, kiedy Kubuś po raz kolejny obudził nas skoro świt a ja zamiast przewalać się z boku na bok postanowiłem wyskoczyć na pobliski staw. Nie miałem wiele czasu, bo chciałem po 4 godzinach wracać do domu. Spakowałem tylko to, co najbardziej potrzebne (bez fotela i całego osprzętu) tak żeby zabrać się w rękach i wyruszyłem. Wszystko, czego potrzebowałem tego dnia to wędka, podbierak, podpórki i torba z podstawowymi przynętami, w której zawsze mam parę podajników do metody. Była godzina 4: 20 jak zameldowałem się na łowisku, na którym przywitała mnie piękna mgła unosząca się nad taflą wody. Szybkie spojrzenie na wodę, wybór miejscówki i o 4: 30 rozpocząłem rozkładanie sprzętu. Najlepsze zaczęło się właśnie teraz, kiedy szukając w mojej torbie podajników okazało się, że zostały w domu. Ręce kompletnie mi opadły a w głowie rodziło się pytanie, co teraz? Powrót po zapomniany sprzęt nie wchodził w grę. I wtedy rozpoczęła się analiza tego, co mam ze sobą i co mogę z tym zrobić. Pierwsze, co wpadło mi do głowy to, to, że będę łowił bez podajników, sam haczyk z przynętą na włosie.
Zaraz wpadła mi do głowy kolejna myśl, mam ze sobą Method Mix Krill, który wyprodukowany jest zgodnie z technologią Feeder Bait S&QR, czyli mocno się klei, ale w wodzie szybko pracuje. Postanowiłem oblepiać swój Pelle na włosie metod mixem. Dzięki temu oddawałem rzuty na odległość 15m a mix w wodzie szybko pracował uwalniając pellet i dając możliwość rybie na zassanie przynęty. Pierwsza próba okazała się bez efektów i postanowiłem z procy wystrzelić 3 garści pelletu 4mm Feeder Bait Royal – rakowy. W to miejsce oddałem kolejny rzut i czekałem z niecierpliwością na branie, które uświadomi mi, że dzień nie jest stracony. Niedowierzałem, kiedy nastąpiło pierwsze branie. Żyłka, która swobodnie wiła się na tafli wody nagle zaczęła się dynamicznie zatapiać, wędrować w moim kierunku, naprężać szczytówkę i jest pierwsza ryba zacięta. Na kiju całkowicie inna praca, moje doznania niezapomniane. Można to porównać do zabawy w podchody w czajenie się na zdobycz. Filigranowe łowienie dało mi pięknego karpia.
Potem miałem jeszcze kilka brań i kompletnie zapomniałem o tym, że tego dnia mogłem łowić inaczej, że zapomniałem podajników. Moja satysfakcja z 4 godzinnej wyprawy przeogromna i nie mogłem się doczekać kolejnego wypadu, na który świadomie zapomnę podajników.